Ważna informacja News: Dragon Ball Daima: Pełna obsada aktorów głosowych oraz kilka zdań o ich roli! Zobacz opening i ending!

Polecamy

Dr. Stone / ドクターストーン


Typ: Manga
Autor/zy: Boichi (ilustracje), Riichirou Inagaki (scenariusz)
Gatunek: Science-fiction, przygoda, walka
Data publikacji: 2017+ (2019+, Polska)
Status: Wydawana (Wydawana, Polska)
Ilość tomów: 15+ (4+, Polska)
Wydawca: Shūeisha (Japonia), Waneko (Polska)
Ocena recenzenta: | Inigo_Montoya


Dr. Stone - Powstanie pierwszych narzędzi kamiennych datuje się na około 3,5 miliona lat temu. Posługiwać się nimi miał Australopitek, przodek rodzaju Homo. Człowiek rozumny, Homo sapiens, rozpoczyna swoją historię około 190 tysięcy lat temu, wyposażony w zróżnicowany arsenał zróżnicowanych narzędzi z drewna, kości i kamienia, podstawowe zasady społeczne, umiejętność budowy domostw i posługiwania się ogniem, a także w najważniejszą i najgroźniejszą broń, jaką wykształciła ewolucja – zdolność kreatywnego myślenia. Ta uśpiona przez dziesiątki tysięcy lat siła została wyzwolona przed pięcioma mileniami, powodując zawrotny rozwój ludzkiej kultury, zabierając nas z ulepionych z błota i gnoju chat prosto w gwiazdy, na podbój kosmosu... a gdyby, tak nagle, człowiek stracił to wszystko? Jak odbudowałby swoją cywilizację i ile czasu by mu to zajęło? Czy w ogóle byłby w stanie tego dokonać?

To punkt wyjściowy mangi Dr. Stone, autorstwa Riichiro Inagaki odpowiedzialnego za scenariusz oraz Boichi (Mu-Jik Park) tworzącego ilustracje. Muszę przyznać, że pomysł mnie zaintrygował. O mandze słyszałem już wcześniej, wiedziałem, że jednym z głównych motywów historii jest rozwój techniczny mikro-społeczności tworzonej przez głównych bohaterów i w świecie mang było to dla mnie coś nowego.

Wyobrażałem sobie fabułę w której bohaterowie przechodzą przez kolejne kamienie milowe rozwoju cywilizacji, mierzą się z chorobami, niedostatkiem żywienia, dzikimi zwierzętami, niepogodą – i to już by stanowiło wystarczający czynnik przeciwny, by historię utrzymać w napięciu.
... dlatego, kiedy tylko sięgnąłem po Dr Stone’a, czekało mnie bolesne spotkanie z rzeczywistością.

Ta manga nie jest tym, czym powinna być. Oczywiście, motyw „ponownego odkrywania” jest jej ważną częścią i stanowi najmocniejszy atut dzieła. Autor zadbał o podstawowy research i przedstawia nam pewną wiedzę czy to o uprawie roślin, czy o produkcji prochu. Tylko, że, no właśnie... Zaczynając od kreski – zupełnie nie pasuje do klimatu opowieści... a raczej nie pasowałaby, gdyby klimat był taki, jak powinien. Jeśli czytając wstęp do recenzji wyobraziliście sobie tytuł nastawiony na realizm, inteligentny i pozbawiony najgorszych shōnenowych schematów, to muszę was rozczarować: Dr. Stone jest przykładem, jak konwencja opowieści dla nastolatków może zabić najlepszy pomysł. Akcja mangi jest absurdalna i nie, nie mówię tutaj o kataklizmie, który zmienił żywe istoty w kamień - to jest ciekawy i sensowny w ramach konwencji science-fiction motyw, a próba zidentyfikowania przyczyny kamiennej zarazy i znalezienia lekarstwa to druga mocna karta tego tytułu – ale o kreacji bohaterów i ich poczynaniach. Mesjaszem nowego świata zostaje nastoletni geniusz z fryzurą godną Super Saiya-jina, który wie wszystko o wszystkim, na domiar złego towarzyszy mu kumpel, który uwolnił się z petryfikacji dzięki sile miłości (serio), oczywiście jest też dziewczyna, żeby wcisnąć wątek romantyczny i rzecz jasna programowy badass, nastolatek zabijający wielkie jak niedźwiedzie lwy gołymi rękoma, a wszyscy z tego samego liceum. Bohaterowie zachowują się absur... nie, moje recenzenckie sumienie każe mi opisać sprawę rzetelnie: bohaterowie zachowują się w typowo shōnenowy sposób, mają typowo shōnenowe rozterki i przeżywają typowo shōnenowe perypetie.

W każdym innym tytule nie byłoby to niczym złym, co najwyżej wtórnym, ale podczas czytania Dr. Stone’a, w każdej sekundzie każdej minuty obcowania z tym tytułem, nie mogłem wyzbyć się uczucia dysonansu.

Wyobraźcie sobie Soul Eatera zrealizowanego przez Kentaro Miurę, albo lepiej – Vagabonda w wydaniu Akiry Toriyamy... czymś właśnie takim jest Dr. Stone. I, przyznam szczerze, jest to osobliwy przypadek. Kreski i fabuły bywają lepsze lub gorsze, ale nigdy nie spotkałem z mangą w której warstwa wizualna i część fabuły stała w absolutnej sprzeczności z pomysłem stanowiącym trzon dzieła. Ten niefortunny zgrzyt nie pozwalał mi cieszyć się tym, co w mandze jest rzeczywiście dobre, oraz odciągał uwagę od walorów, które może posiadać lub posiada (jak choćby kreska, na którą tak się żaliłem, a sama w sobie jest bez zarzutu – zwłaszcza wspomniana wcześniej scena z lwami).

Czy w takim razie warto sięgnąć po tę mangę? Warto, dla zapoznania się z pomysłem i fragmentami, kiedy bohaterowie dokonują restytucji kolejnych zdobyczy ludzkiej myśli. Niestety, w przypadku Dr. Stone’a, sprawdza się zasada, że lepiej nie wrzucać bez przemyślenia wszystkiego do jednego gara – owszem, raz za milion wyjdą Atomówki, ale zwykle to tylko groch z kapustą.



Za polskie wydanie Dr. Stone odpowiada Waneko. Jeżeli chodzi o kwestie czysto techniczne, czyli jakość wydruku, obwoluta, papier, czyszczenie kadrów i zaadaptowanie ich dla polskiego odbiorcy nie mam zastrzeżeń.


Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy.
Linki sponsorowane: Kosmiczni.pl - Gra inspirowana mangą Dragon Ball | Shinobi World
Polecamy