Ważna informacja News: Dragon Ball Daima: Drugi zwiastun i projekty Toriyamy!

Polecamy

Akame ga Kill! / アカメが斬る!


Typ: Manga
Autor/zy: Takahiro (scenariusz), Tetsuya Tashiro (ilustracje)
Gatunek: Fantasy, przygoda
Data publikacji: 2010 - 2016 (2017 - 2019, Polska)
Status: Zakończona (Zakończona, Polska)
Ilość tomów: 15 (15, Polska)
Wydawca: Square Enix (Japonia), Waneko (Polska)
Ocena recenzenta: | Inigo_Montoya


Akame ga Kill! - Klasyczna historia shōnen. Przenosimy się w niej do fikcyjnego, przesiąkniętego magią świata, w którym istnieją smoki, ogromne ryby, magiczny oręż i – z nieuzasadnionych bliżej przyczyn – broń energetyczna dalekiego zasięgu, pistolety strzelające pociskami rakietowymi, czy karabiny snajperskie. Już po tym podsumowaniu możecie podejrzewać, jakiego typu to historia. Nie podejrzewacie?

Fabuła mangi kręci się wokół młodego poszukiwacza przygód imieniem Tatsumi, który przybywa do stolicy swojego państwa, by zdobyć złoto dla przymierającej głodem wioski. Już na pierwszych kartach możemy poznać jego dominujące cechy czyli: odwagę, życzliwość i szermierczą wprawę. W pierwszych chwilach pobytu w stolicy nasz bohater dowiaduje się, że armia, do której chciał wstąpić, wcale nie oferuje życia opływającego w dostatki, daje się okraść i wpada w pułapkę sadystycznej rodzinki, która, jak się później okazało, zabiła jego przyjaciół. Nic straconego, my, czytelnicy zupełnie ich nie poznaliśmy, a w zamian za to zaraz spotykamy nowych i to fajniejszych. Mowa tu o grupie seryjnych zabójców Night Raid, do których bohater decyduje się dołączyć, zapewne skuszony krótkimi sukienkami i dużymi piersiami części drużyny. Sekretna grupa asasynów z miejsca zdradza mu wszelkie fabularne tajemnice, wraz z historiami swojego życia, tak więc niewiele, naprawdę niewiele pozostaje dla czytelnika, by miał na co czekać. Fabuła dwóch pierwszych tomów jest prosta jak budowa cepa, czyli mamy przeciwnika do zabicia, misję do wykonania, ecchi żart do opowiedzenia, retrospekcje do zobaczenia... największym zaskoczeniem jest zburzenie czwartej ściany, które potem ma swoje nawiązanie w epilogach tomów: to chyba najciekawszy element, na jaki do tej pory wpadłem. Nie oznacza to, że proste w swojej budowie historie są złe (patrz: Goblin Slayer), ale rzucanie wszystkich kąsków odbiorcy na tacy już tak od początku nie intryguje.

I kiedy może się wydawać, że historia zmierza w interesującym kierunku – mamy konfrontację głównego protagonisty i jego zdobytego naprędce mentora (rozwój ich relacji został przedstawiony bardzo kiepsko) z grupą antagonistów i kolejną próbującą nieść ze sobą jakikolwiek ładunek emocjonalny śmierć. Niestety, autorzy nie potrafią wprowadzić postaci tak, by ich losem można było się przejąć, tak samo jak nie potrafią wiarygodnie przedstawić więzi łączących bohaterów. Niemniej jednak Tatsumi wreszcie zdobywa Teigu, które pozwala mu być mniej bezużytecznym (w teorii, jaka będzie praktyka, to inna sprawa). Duet autorów popycha fabułę na najbardziej absurdalne tory z możliwych. Prawa ręka największego złola, sadystka Esdeatch, mająca za zadanie znaleźć i zabić grupę Night Raid do której należy Tatsumi zakochuje się w nim (oczywiście nie wiedząc kim on jest) i... porywa go [sic!] czyniąc z niego kogoś pokroju seksualnej zabawki. Nie, żartuję, to by było jeszcze interesujące. Więc nie ma seksu, są za to próby dydaktyczno-wychowawcze i absurdalne rozczulenia w dziwacznych momentach i jeszcze bardziej absurdalne wyznania. Jeszcze śmieszniej robi się kiedy Tatsumi proponuje jej dołączenie do rebelii a ta odmawia ale nie domyślając się niczego zabiera go na koleją misję z nowo utworzoną grupą łowców głów. Poprzedni zginęli w przeciągu kilku minut, o tych też nie ma co długo pamiętać – zaraz jeden z nich traci życie, choć wydaje się być kompletnie over-powered. Dalej dowiadujemy się, że w tym świecie istnieją komiksy (czemu nie gry komputerowe?) i latające bestie, którymi można się przemieszczać po całym świecie i dokonywać rekonesansu jednak z jakiegoś powodu rząd nie pokusił się o patrolowanie nieba i armia rewolucyjna może latać gdzie chce na płaszczce wielkości małej wsi.

Kreska, trzeba to jej oddać, idealnie pasuje do poziomu scenariusza, czyli jest totalnie przeciętna. Nie przypadła mi do gustu, szczególnie przez nieestetyczny, dziwaczny sposób wyrażania negatywnych emocji i moralnego zła bohaterów poprzez totalne deformacje ich twarzy w momentach ekscytacji. Nie oczekuję już nawet od autora rysunków artystycznych popisów, choć w niektórych miejscach aż się prosi o bardziej rozbudowane kadry. Za to z reguły nie ma problemu zorientować się, co obserwujemy na rysunkach (choć nie zawsze) i to na tyle dobrego. Krytyczne elementy historii przeplatane są przez dziwaczny wątek komediowy jednostronnej miłości jednej z antagonistek do głównego protagonisty (a Tatsumi nawet jeszcze nie zaliczył), którzy spotykają się w tak jednoznacznych sytuacjach, że dziwi mnie szczerze jak Esdeath jeszcze nie zdołała dodać dwa do dwóch. Co chwila któryś z protagonistów traci życie (tu akurat plus, można obstawiać, kto przeżyje najdłużej) zabierając ze sobą jednego lub więcej antagonistów – w zasadzie takie jest clou tej mangi. Fabułę pchają do przodu kolejne zadania dla grupy zabójców, więc manga nabiera kształtu jakiegoś semi-procedurala i próżno wskazać tu główny wątek poza z grubsza nakreślonym celem zabicia premiera i jego popleczników; przy okazji realizacji własnych zadań Night Raid wpada na podkomendnych Esdeath i zaczyna się ruletka śmierci. Wielkim plusem jest rozwój postaci Lubbocka, którego dotychczas miałem za bezużytecznego mięczaka (nici, super broń), a tymczasem okazał się zaskakująco groźny, inteligentny i bohaterski i z automatu został moją ulubioną nadal żywą postacią.

Szczerze mówiąc, totalnie średni poziom tej mangi trochę mnie dziwi, szczególnie zważywszy na fakt, że za scenariusz i za rysunki odpowiadały dwie inne osoby: Takahiro (scenariusz), oraz Tashiro Tetyusha (rysunki). Obydwaj autorzy mogli skupić się na dziedzinie, w której się specjalizują. Jeszcze bardziej dziwi mnie popularność tej mangi (i serializacja pod postacią anime). Jasne, nie jest to zły tytuł, ale brak w nim wyróżników, które byłyby atutami na tle innych. Mogę ocenić Akame ga Kill jako totalnego przeciętniaka. Podczas tej przygody, towarzysząc niewinnemu Tatsumiemu na drodze poprzez wystawę sadystów, zboczeńców, psychopatów i skorumpowanych stróżów prawa będących wszystkimi wymienionymi w jednym, dostaliśmy też kilka nadających kolorytu tej serii elementów jak kompletna rosyjska ruletka w której każdy, przyjaciel czy wróg (nawet dopiero co wprowadzone na scenę, dobrze zapowiadające się postaci – Chelsea, dlaczego?! TAT) może zginąć, albo... rosyjska ruletka w której każdy może zginąć, nic więcej szczególnego nie zauważyłem. Gdyby w ramach fabuły mieściły się nadrukowane na okładkach (wspominałem o tym? nie? więc wspominam) krótkie żartobliwie historyjki w których Tatsumi wpada do światów z innych mang, Akame ga Kill zyskałoby co najmniej jedno oczko – gdyby autor zrezygnował z historii o sadystycznym imperium i szlachetnymi rebeliantami na rzecz gintamopodobnego koła fortuny, może byłaby to całkiem niezła manga.

Akame ga Kill to średnia manga, jednak nie określił bym jej jako wartą pominięcia, ponieważ posiada – nieliczne i krótkie, jednakże obecne - momenty, które mogą (mogą, czy to robią, ciężko stwierdzić) stanowić o motywacji do czytania kolejnych rozdziałów i uczynić z tej mangi czyjąś guilty pleasure. Niestety, brak w niej przysłowiowego haczyka, pytania, na które odpowiedzi nie można się doczekać. Chyba, że będzie nim „kto przeżyje najdłużej?” choć tego można się domyślić. Przekonanie się na własnej skórze zostawię dla wytrwałych, ja w tym miejscu mówię: pass. 6/10 i ani oczka więcej.


Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy.
Linki sponsorowane: Kosmiczni.pl - Gra inspirowana mangą Dragon Ball | Shinobi World
Polecamy